Ortodoks Ortodoks
474
BLOG

Czy frankowcy wiedzieli co robią?

Ortodoks Ortodoks Polityka Obserwuj notkę 12

Obserwuję dwie główne, przeciwstawne narracje wokół tego, czy frankowcom ktoś (czytaj: nie-frankowcy) mają pomagać, czy też nie. U podłoża obu leży argumentacja dotycząca świadomości frankowców co do tego, co czynili (głównie w latach 2006-2008). Uznanie kogoś za "poczytalnego" w kwestii ryzyka kursowego łatwiej obarczyć pełną odpowiedzialnością za swoje czyny. I odwrotnie - jeśli przyjmiemy, że ktoś został oszukany co do stabilności kursu franka, to łatwiej zrozumieć jego frustrację. No i w konsekwencji zgodzić się na jakąś pomoc.

Argumentacja "za" i "przeciw" co do pełnej świadomości frankowców jest niestety ahistoryczna i subiektywna. W zasadzie jest to klasyczny układ "słowo przeciwko słowu". Mnie byłoby trudno powiedzieć czy owi nieszczęśnicy (?) frankowi wiedzieli co robią. Byłoby, gdyby nie pewien szczegół.

Mianowicie w narracji mówiącej o "oszustwie" ze strony bankowców jest pewien feler. Zakłada ona bowiem, że gdyby ci wszyscy frankowcy wiedzieli jednak jaka jest "prawda" o frankach, to na pewno by nie wzięli kredytu w tej walucie. Ot, po prostu ktoś ich oszukał, a oni dali się wywieść w pole. Gdyby zaś "wiedzieli" to franka by sobie odpuścili.

I akurat co do tego mam dużą pewność. Nie odpuściliby. Wzięli by tego franka nawet gdyby wiedzieli "wszystko". Skąd to wiem?

 

Sprawa jest bardzo prosta. Akurat w latach 2005-2007 prowadziłem działalność gospodarczą, która spowodowała, że zdołałem sobie wyrobić szereg kontaktów w wielu bankach. Nie, banki mi nie płaciły za sprzedaż swoich kredytów; to było coś zupełnie nie związanego z tą tematyką. Tak czy inaczej, będąc blisko całego tego zjawiska uświadamiałem się co do paru kwestii. I tak na przykład chcąc samemu kupić mieszkanie (częściowo na kredyt) trochę na ten temat poczytałem. Generalnie byłem obiektem kpin i szyderstw koleżeństwa, które pukało się w czoło kiedy mówiłem im, że "olewam franka". Oni wiedzieli lepiej. Rozmowy na ten temat zawsze wyglądały tak samo. Moja rzeczowa i merytoryczna argumentacja kontra ich przekonanie o "niskiej racie". Ta "niska rata" była zawsze kontrargumentem na dosłownie wszystko.

 

Aż nastał tok 2008 i postanowiłem swoje mieszkanie sprzedać pozbywając się przy tym kredytu. Wtedy kurs franka był w historycznym dołku. Eldorado frankowców trwało. Trafił się kupiec, który jak się okazało musiał zaciągnąć kredyt, żeby to moje mieszkanie kupić. I historia się powtórzyła po raz enty. Ja swoje: "nie bierz franków". Chociaż nie miałem w tym żadnego interesu to zwyczajnie radziłem chłopakowi, żeby nie brał kredytu dewizowego, a już broń Boże frankowego. Rozmów na ten temat mieliśmy kilka. I każda wyglądała tak samo:

- Nie bierz franków. Jak już musisz brać kredyt, to nie w walucie innej niż dochód. A już na pewno nie w CHF.

- Jasne, rozumiem. Ale wiesz, tu jest niższa rata.

- Ale ta rata jest niższa, bo niższa jest stawka rynkowa. Tymczasem kiedy stawka rynkowa jest permanentnie niższa od złotowej, to z całą pewnością ta waluta pochodzi z kraju o znacznie silniejszej gospodarce (żadne odkrycie - w końcu to Szwajcaria). A skoro tak, to ta waluta ma ogromny potencjał do wzmacniania się. Zobaczysz, że frank pójdzie wkrótce w górę.

- Może tak, może nie. A rata jest niższa.

- Jakie znowu "może tak, może nie"? Pal licho nawet dolara czy euro. Zwłaszcza CHF to waluta, która zapewni ci wiele stresu. To pewnik.

- Nawet jeśli, to rata jest niższa. Poza tym skąd to możesz wiedzieć? Frank jest bardzo stabilny.

- Frank w 1995 kosztował 1,50 zł. A w 2005 3zł. Teraz, w 2008 kosztuje 2zł. To jest stabilność?

- E tam. Może i tak, ale sam widzisz, że nigdy nie było więcej niż 3zł. Tak więc rata jest niższa, a przy nawet 3zł dalej będzie niższa.

- A jak będzie po 5zł. Albo po 7zł?

- No co ty? Oszalałeś? Skąd? Jak?

- Bo Szwajcaria to potęga gospodarcza i finansowa. Na dodatek (a może przede wszystkim) pupilek bankierów. W ciągu 30 lat nie ma takiej możliwości, żeby nie dobił do takich poziomów. Co innego gdybyś brał kredyt w np. rublu białoruskim. No ale tam stawka rynkowa jest wysoka, więc i rata też. Tak to działa. Coś za coś.

- To gdybanie. Nie ma o czym gadać. A rata jest tu i teraz, i jest niższa.

- Jest o czym. Popatrz na inne waluty zachodnie. Najlepiej funta albo euro (czas przed euro licz wg koszyka). Taki funt w 1970 kosztował 10 franków. W 1980 już tylko 4 franki. Później te spadki zwolniły, ale dalej były. W 1990 to było jakieś 2,5 franka. A teraz tylko 1,5 franka. Gdzie tu widzisz stabilność? Wiesz jak by wyglądał taki Anglik z kredytem wziętym w latach 70-tych. A gdzie Polsce do Anglii?

- E tam. Co ty możesz wiedzieć. Poza tym tak jak mówię - rata jest niższa, a na pewno nie będzie nigdy tak źle jak mówisz.

- Chłopie! Rata to jedno, a wartość kredytu to drugie. Nawet jak rata ci mocno nie wzrośnie, to nigdy nie sprzedaż tego mieszkania. Kapitał kredytowy ci to zablokuje.

- Ty jakiś nienormalny jesteś. Wszystko widzisz w czarnych kolorach. Przecież mieszkania też drożeją cały czas, nie? Kapitał może i wzrośnie, ale wartość mieszkania też.

 

Przyznam, że takich rozmów prowadziłem ileś tam w tamtych czasach. Argumentów miałem dużo. Podpierałem się nawet autorytetem płynącym z książek, czy fachowych artykułów. Np Petera Schiffa, Song Hongbinga czy Maxa Otte. Co tam, nawet Wyborcza, piórem W.Gadomskiego wieściła załamanie rynku sub-prime w USA i konsekwencjami tego na rynku walutowym. Ta wiedza była na wyciągnięcie ręki, albo na kliknięcie myszki. To już były czasy mocno zaawansowanego internetu, google'a i tak dalej.

Sprawa była jasna. Frank zawsze był przystanią na trudne czasy. Zawsze słabł relatywnie najmniej (jeśli w ogóle), a gdy nadchodziły trudniejsze czasy szybował w górę.

Nie trzeba było być prorokiem, żeby to wiedzieć. Nie chodziło przecież o dokładne trafienie co do konkretnego roku i konkretnego kursu franka wobec złotego. Chodziło tylko i aż o pojęcie czym jest frank. Jakie mogą być generalne trendy. Jakie jest prawdopodobieństwo (w horyzoncie 20-30 lat), że będzie on się osłabiał, a jakie że wzmacniał.

 

Frankowcy pewnie byli różni. Jedni to wiedzieli, inni byli "oszukiwani". Ale nawet ci oszukiwani byli, jak się okazuje, skrajnie odporni na wiedzę. Wielu zostało autentycznie wymanewrowanych przez banki, ale nawet gdy ktoś chciał im powiedzieć "nie róbcie tego błędu", to spuszczali go na drzewo. Nawet jak ktoś im podawał na tacy fakty. Po prostu rata była niższa i tyle. Mnie się nie udało odwieść od zamiaru wzięcia kredytu frankowego nikogo. Może jestem kiepski w przekonywaniu. Chociaż w handlu szło mi zawsze nieźle, więc coś tam na ten temat wiem. Ale byli też inni przekonywujący, tyle że ich głos nie był słuchany. Bo rata była niższa. Ci ludzie po prostu podjęli się hazardu zaślepieni magią niskiej raty.

Oni wtedy byli niereformowalni, a teraz po prostu wypierają z pamięci swoje ówczesne motywacje. To taki mechanizm obronny, żeby nie zwariować. Lepiej uznać się za ofiarę oszustwa, niż za głupca.

 

Co mam dziś do powiedzenia frankowcom? Cóż, niewiele dobrego. Jak ktoś brał kredyt przy kursie 2zł, to ma pozamiatane. Rozumiem, że nie chcieli przyjąć do wiadomości, że czas przewalutować kredyt na złotówki, gdy frank skoczył najpierw na 2,5zł, potem na 3zł, a jeszcze później na ponad 4zł. Ale dalej będzie tylko trudniej. Nie wiem, może kurs jeszcze okresowo spadnie. Ale za kolejne 5, 10, 15 lat? Daję 80% szans na to, że frank będzie jednak się dalej wzmacniał. Może jestem w błędzie, ale prędzej uwierzę we franka po 7zł, niż po 2zł. Dobrego wyjścia więc nie ma. Jest tylko złe i gorsze.

Ortodoks
O mnie Ortodoks

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka