Ortodoks Ortodoks
223
BLOG

Budżet się posypał - ale co z tym ZROBIĆ?

Ortodoks Ortodoks Polityka Obserwuj notkę 1

Czytam i czytam o tym jak to Platforma rozwaliła finanse publiczne. W zasadzie zawsze idzie tak samo: złodzieje, idioci, albo jedno i drugie. Z jednej strony nie przewidzieli, czy tam zafałszowali prognozy wpływów budżetowych, z drugiej, z tego co udało się ściągnąć rozkradli ile się dało. Tylko że nigdzie, ale to nigdzie nie trafiłem na choćby ślad realnej polemiki. To znaczy jakiejkolwiek kontrpropozycji w rodzaju "trzeba by(ło) tak i tak zrobić". No dobra, trafiłem na jeden taki tekst. Oczywiście mowa o tekstach, które szanowna administracja Salonu raczy puszczać gdzieś na głównej, albo chociaż w tematycznych.
 
Nad tym wszystkim unosi się nastrój oczekiwania, a wręcz wyczekiwania rządów PiS, który to rząd wreszcie zrobi porządek. W finansach publicznych między innymi. Ten nastrój jest tak nieracjonalny (jak to nastrój) i tak pozbawiony podstaw, że ani chybi za klika lat, w okresie schyłkowym rządów PiS będziemy mieli powtórkę z rozrywki. Którąś tam z kolei zresztą.
 
Niczym chocholi taniec przebiega gra w przestrzeni miedzy nieracjonalnymi oczekiwaniami, a frustracją z powodu niekompetencji, tudzież złodziejstwa rządzących. Z kadencji na kadencję. I po kolejnej kadencji będzie tak samo. A jeśli nawet nastój uda się utrzymać z dala od frustracji, to będzie to tylko nastrój, bo finanse publiczne jak leżą, tak będą leżeć.
 
Pisałem już nieraz, a nawet nie dwa razy, że praprzyczyną ciągłego staczania się w otchłań zadłużenia jest "system motywacyjny", że tak to określę. System motywacyjny dla rządzących, żeby była jasność.
 
Za co nagradzani są rządzący w zakresie finansów publicznych?Przez nagrodę rozumiem wysokie wpływy z podatków oraz niskie odsetki od długu. Nie koniecznie chodzi o nagrodę w postaci poparcia "elektoratu", choć akurat to w pozyskaniu poparcia nie przeszkadza.
 
W sumie za dwie rzeczy: za wysokie PKB i niską relację długu publicznego do PKB.
 
No i drugie pytanie; za co rządzący nie są nagradzani? Za to, że "elektorat" się bogaci. Również za to, że "elektorat" ma na czym się bogacić, czyli że ma jakąś prawdziwą pracę (np eksportującą produkcję).
 
Skoro tak wygląda system nagród, a co za tym idzie i kar, to mamy to co mamy.A mianowicie permanentne pompowanie PKB pustym obiegiem wydrukowanej gotówki. Ani to nie pomnaża majątku, ani nie daje prawdziwej pracy, za to wskaźniki rosną, a i wpływy do budżetu jakiś czas również. Mamy też nieustanne zaciąganie nowych długów, bo pożyczone pieniądze, gdy się je wpuści na rynek, to "rozkręcają gospodarkę". Znaczy się powiększają PKB.
 
Słowo "rozkręcają" jest tu kluczowe. Ciężko mi zrozumieć bezrozumne powtarzanie przez chyba wszystkich wokoło, że gospodarka musi się "kręcić". Rozkręcanie, nakręcanie, pobudzanie itd. zdaje się być fundamentem powszechnego rozumienia ekonomii. Niegdyś bodaj Zygmunt Mycielski ukuł słynny aforyzm, że od samego mieszania herbata nie robi się słodsza. Tylko że ze świecą dziś szukać kogokolwiek, kto rozumie tą prostą prawdę.
 
Otóż gospodarka wcale się nie musi "rozkręcać". To mit stworzony na potrzeby polityczne, w całkiem określonym miejscu i czasie, w całkiem określonym miejscu na ziemi. Gospodarka ma powodować bogacenie się ludzi. Może to robić zarówno kręcąc się jak pijany bąk, albo też statecznie przesuwać niczym tankowiec po Atlantyku. Byle w jakimś celu, byle efektywnie. Samo "kręcenie się" do niczego nie prowadzi.
 
Dlaczego państwu zależy na tym "kręceniu"? Dlatego, bo od kręcenia się lub nie, zależą jego wpływy podatkowe. Nie od rosnącego majątku, nie od majątku w ogóle, tylko od "kręcenia się" gospodarki.
Państwa nie interesuje, żeby Kowalski miał rower. Państwo jest zainteresowane tym, żeby ten rower Kowalski opchnął Nowakowi. A jak zrobią to nawzajem 50 razy, to państwo zgarnie w podatku PCC równowartość samego roweru. Przy czym nikomu niczego od tej operacji nie przybędzie.
 
Pies pogrzebany jest właśnie w tym miejscu. Gdyby podatki inkasowane były za fakt posiadania roweru (nieruchomości, samochodu, kosztowności itd), to byłyby one generalnie stabilne. Rosłyby lub malały wraz z bogaceniem się lub ubożeniem "elektoratu". Nie byłoby specjalnej trudności w prognozowaniu wydatków budżetowych. Co więcej, pokusa by generować nieustannie deficyty budżetowe też byłaby mniejsza. No i jeszcze jedno - miód dla lewicy - majętni płaciliby więcej niż ubodzy, i nie bardzo mieliby jak od tego uciec.
 
Dziś podatki zbierane są zasadniczo z dwóch źródeł: opodatkowania konsumpcji (VAT, akcyza) oraz "pracy" (PIT, CIT, ZUS). Niekoniecznie chodzi o pracę, która cokolwiek wnosi, tylko do jakiegokolwiek obracania pieniądzem. Nakłania to do pobudzania konsumpcji. Nawet na kredyt, nawet zbędnej, nawet bezsensownie importowanych dóbr. Oraz do tworzenia "miejsc pracy", najlepiej takich, które niczego nie produkują poza "pracą". Przelewanie z pustego w próżne i takie tam. Oba składniki decydują o obrocie gospodarczym, czyli czy gospodarka "się kręci".
 
W ciężkich czasach rząd ma z tym nie lada kłopot. Bo podatki od majątku niemal nie istnieją, a zmusić do konsumpcji ludzi, którzy boją się o jutro jest ciężko. Do konsumpcji się więc "zachęca". M.in. "luzując" politykę monetarną, pozwalając na wszystko bankom itd. Także prowadząc "kampanie społeczne". A ludzie jak to ludzie. Gdy czują, że lepiej to już było, to ograniczają wydatki, i to jest rozsądne. Niestety dla państwa - rujnuje to budżet. Bardzo nie patriotyczna to postawa.
 
Kolejny rząd zatem nie będzie miał wyjścia jak tylko robić to, co poprzednicy. Tzn "rozkręcać" gospodarkę. Choćby na kredyt, choćby poprzez import i zbędną konsumpcję. Bo od tego będzie zależało to, czy będzie w stanie obsłużyć swoje wydatki, które to obiecał "elektoratowi". Będzie więc ów rząd zachęcał ludzi do "obrotu", przekonywał, że najgorsze juz za nami, generalnie poprawiał "nastrój społeczny".
Za 6 lat dług publiczny pewnie dobije 1,5 bln. PKB też będzie większe niż dziś, ale jego struktura równie patologiczna jak obecnie. Bezrobocie będzie balansowało na poziomie kilkunastu procent. Nihil novi...
 
Bo w to, że jakikolwiek rząd zmieni fundamenty finansów publicznych to już nie ma co wierzyć. Odwrócenie dosłownie o 180 stopni polityki podatkowej, zerwanie z polityką "pro-PKB" i zastąpienie jej polityką "pro-majątkową", określanie najpierw wpływów, a potem wydatków (a nie odwrotnie - jak dziś),  zerwanie z zaciąganiem nowych długów, a przede wszystkim ogłoszenie niewypłacalności (trzeba by jeszcze wybrać wobec których wierzycieli)... to wszystko jest poza zasięgiem rządu (tego i każdego kolejnego).
Także dziś, licząc parę lat do tyłu, było to poza zasięgiem nie tylko Tuska, który okazał się (już dawno) nie mężem, a gówniarzem stanu. Było to poza zasięgiem nawet Kaczyńskiego, nie mówiąc nawet o Millerze czy chłopakach z PSL.
Także dlatego, że są tak zwane "uwarunkowania geopolityczne", tj. brakuje elementarnej suwerenności fiskalnej. Ale to już temat na inną opowieść.
Ortodoks
O mnie Ortodoks

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka